Zdjął z głowy koronę, aby wejść do stajenki

 

 

Zbliża się rocznica najważniejszego wydarzenia, które miało miejsce na ziemi od momentu stworzenia świata. U jego początków Bóg W zaciszu szopy, ponieważ nie było dla niego miejsca w gospodzie, w obecności zwierząt, przyszedł na świat Bóg. Ten, którego nikt nie oglądał, Ten, którego wzywały pokolenia prosząc w modlitwie – Panie, okaż nam swoje oblicze, ukazał się w ludzkiej postaci. Oto ukazała się „dobroć i miłość Zbawiciela, naszego Boga, do ludzi” (Tt. 3,4). Bóg tak nas umiłował, że uniżył się i przyszedł do naszego świata, stał się człowiekiem. Objawił się jako Nowonarodzony Syn Maryi Dziewicy. Maleńki jest nasz Bóg, ale nieskończona jest Jego miłość. Dlatego przybliżył się do nas ludzi. Nie bał się przyjąć natury ludzkiej, która jakże często przybiera postać tragiczną i pod wieloma względami absurdalną.

Także w czasie tych Świąt usłyszymy i będziemy powtarzać, że „Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami”. Słyszeliśmy to już tyle razy i może dlatego nie chce się nam zagłębiać w to, co naprawdę oznaczają te słowa. Bóg rzeczywiście zechciał stać się jednym z nas, takim jak ty, jak ja, we wszystkim podobnym do nas oprócz grzechu. Stał się zwykłym człowiekiem, który dorasta, uczy się, zadaje pytania, który umie słuchać, odpowiada na postawione kwestie i dyskutuje.

Bóg nie przyjął jakiejś abstrakcyjnej natury, ale od samego początku konkretną tożsamość. Stał się Jezusem z Nazaretu, Judejczykiem z rasy i religii, uformowany w łonie matki, podobnie jak każdy z synów ludzkich przychodzących na ten świat. Wzrastał w środowisku mało znaczącym, zarówno pod względem kulturowym jak i społecznym, dojrzewał wśród ludzi o podobnych problemach społecznych, politycznych i religijnych. Wyrazi to kiedyś jeden z jego Apostołów: „Czyż może być co dobrego z Nazaretu?” (J 1,46). Pracował w skromnych warunkach. Nie znał greki ani łaciny, ani innych języków obcych. Posługiwał się dialektem aramejskim, z akcentem galilejskim. Należał do narodu okupowanego przez obce mocarstwo. Wiedział co to głód, pragnienie, smutek, pokusy, zdrada czy strach w obliczu śmierci. Osobiście przeszedł przez ciemną noc opuszczenia przez Boga. Nic mu nie było oszczędzone. Przyjął to wszystko, co jest autentycznie ludzkie i przynależy do naszej kondycji: słuszny gniew, ale też i zdrową radość, dobro i bezkompromisowość, przyjaźń i konflikt, życie i śmierć. Wszystkie te cechy przyjął Bóg w Jezusie Chrystusie. To wszystko obecne jest w bezbronnej postaci Dzieciątka, które kwili w żłobku między zwierzętami.

Boże Narodzenie pokazuje nam do czego zdolny jest nasz Bóg i jak nas kocha. On rzeczywiście może stać się człowiekiem jak my, pozostając jednocześnie Bogiem. On zna wszystkie nasze trudności i problemy. On tylko może nam pomóc! Tyle namnożyło się problemów i niepokojów, że aż wyrywa się wołanie: «Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Boga»? (J 6,68).

Wszyscy pamiętamy październikowy Synod o małżeństwie i rodzinie. Uwaga niektórych koncentrowała się tylko na podziałach i ostrej dyskusji pośród ojców synodalnych. Rzadko przebijał się głos przypominający, że ostatecznym celem każdego powołania, również małżeństwa, jest osiągnięcie świętości. To Bóg ma być na pierwszym miejscu w naszym życiu. Inaczej człowiek będzie się trudził, kombinował, ale na niewiele się to przyda. Wychodzimy od Boga i do Boga zdążamy. Małżeństwo jest drogą, która poprzez ludzką miłość, we wszystkich jej aspektach, prowadzi mężczyznę i kobietą ku Miłości Bożej. Stąd sakrament małżeństwa, dlatego polecenie „co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela” (Mk 10, 9).

Jeśli rozpada się rodzina, to głównej przyczyny należy szukać w grzechu. Bóg nigdy nie zgodzi się na grzech, nie nazwie „prawem” tego, co jest egoizmem, negacją czy odrzuceniem miłości. Nikt nie może żądać od rodziny aby budowała na egoiźmie. Ludzie są wezwani do odkrywania wielkości i poświęcenia. Nauka Jezusa o rodzinie jest właśnie taka. Trzeba powrócić do pierwotnego zapału, do nieustannego rozpoczynania pracy z pokorą i cierpliwością. Dzisiaj, jak nigdy przedtem, potrzeba pokory i cierpliwości, cnót niestety zapomianych przez współczesny zagoniony świat.

Ktoś może zaprotestować mówiąc, że taka postawa wymaga heroizmu. Zgoda! Ale pomyślimy przez chwilę – czy życie nie żąda od nas, heroizmu? Czy codzienny trud milionów mężczyzn i kobiet, którzy budują podstawy swego życia rodzinnego w oparciu o wierność miłości to nie heroizm? Czy bieg przerażonej matki do szpitala z chorym dzieckiem, to nie heroizm? Przyjącie starości ze spokojem i szacunkiem, czyż to nie heroizm? Przyjęcie krzyża i ciężkich wyzwań losu, czy to nie heroizm? Spojrzenie śmierci prosto w oczy i zdanie się na Boga, czyż to nie heroizm?

Dziś na wszelkie sposoby stara się uniknąć bólu i cierpienia, odrzucać trud i poświęcenie, uciec od śmierci. Ze smutkiem musimy wyznać, że społeczeństwo wolnego czasu i rozrywki nie ma czasu dla rzeczy świętych i poważnych. Taka jest logika egoizmu, która przynosi gorzkie owoce. Nie zapominajmy o jednym. Jeśli rodzina jest mocna, jeśli trzyma się Pana Boga, przetrzyma wszelkie próby i niepowodzenia.

Pięknym akcentem wspomnianego synodu biskupów dla rodziny była kanonizacja rodziców św. Teresy od Dzieciątka Jezus, Ludwika Martin i Zelii Guérin. Czworo ich dzieci zmarło w młodym wieku, pięć córek poszło drogą powołania zakonnego. Św. Teresa tak napisała o swoich rodzicach: „dobry Bóg dał mi ojca i matkę bardziej godnych nieba niż ziemi”. Papież Franciszek powiedział w homilii z okazji ich kanonizacji: „Święci małżonkowie z domu Martin świadczyli posługę chrześcijańską w rodzinie chrześcijańskiej, budując dzień po dniu środowisko pełne wiary i miłości. W tym klimacie zrodziły się powołania ich córek, w tym św. Teresy od Dzieciątka Jezus”.

Życie świętych małżonków Martin jest cudownym przykładem, że również inni małżonkowie mogą osiągnąć wyżyny świętości. Z Bożą pomocą każda rodzina może spełnić swoje powołanie i pięknie przejść przez życie. Ludwik i Zelia pokornie kroczyli wraz z Bogiem, wsłuchując się w Jego słowa. „Panie, Mistrzu, powiedz nam swoje słowo, co Ty o tym sądzisz?” Oni szukali Jego woli, Jego opinii, byli spragnieni tego słowa. Kochali wolę Pana. Dostosowywali się do tego zdania, do woli Mistrza bez uskarżania się. By być pewnym prawdziwej woli Bożej, zwracali się do Kościoła, eksperta od dobra człowieka, podporządkowując wszystkie aspekty swego życia nauczaniu Kościoła. Zelia mawiała często: „Bóg jest Panem, Mistrzem, więc czyni co chce”. Ludwik zaś, często mawiał: „Bóg, pierwszy któremu służę”.

Przeżywając radość z narodzenia naszego Zbawiciela prośmy Go za wszystkie rodziny świata, a zwłaszcza za te, które przeżywają trudności duchowe i materialne. W naszych modlitwach pamiętajmy zwłaszcza o rodzinach które przeżywają krzyż wojen i tułaczki, o rodzinach które święta przeżyją w rozłące czy przy łożu cierpienia kochanej osoby. Niech Narodzone Dziecię będzie dla wszystkich mocą i nadzieją na lepszą przyszłość.

Wszystkim odwiedzającym moją stronę internetową życzę obfitych łask i potrzebnych sił do spełniania dzieł miłosierdzia, tak względem duszy, jak i ciała.

 

ks. Władysław Marian Zarębczan, Watykan