Marana tha, przyjdź Panie Jezu!

 

 

W tym roku liturgicznym okres Adwentu był nieco krótszy od poprzednich. Minął szybko i ani się człowiek nie obejrzał a nadeszły kolejne Święta Bożego Narodzenia w naszym życiu. Chciałbym się podzielić z odwiedzającymi moja stronę internetową moim nowym, ale jakże pięknym doświadczeniem. Choć jestem kapłanem prawie od 35 lat, to jednak całe dotychczasowe moje życie spędziłem wśród Włochów oraz Polonii rozsianej w rożnych stronach świata: w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Niemczech, Francji, Austrii czy Wielkiej Brytanii. W mojej pracy zawsze spotykałem rodaków z kraju i zagranicy, ale nigdy, jako ksiądz, nie pracowałem w Polsce. Muszę wyznać, że trochę mi tego brakowało. Jestem wdzięczny Bożej Opatrzności za to, że w tym roku skierowała mnie do parafii pod wezwaniem św. Mikołaja w Maniowach. Pamiętam dobrze stare Maniowy, kiedy przejeżdżałem autobusem wiozącym mnie do Nowego Sącza, a potem dalej, do Gorlic, Jasła, Krosna i do Miejsca Piastowego, gdzie uczyłem się w szkole średniej w Niższym Seminarium Duchownym Księży Michalitów

Stare Maniowy - domy po jednej stronie, piwnice po drugiej oraz murowany kościół i cmentarz. W moim życiu poznałem wielu Maniowian, głównie w Stanach Zjednoczonych. Znam ich pracowitość oraz zaradność i nie miałem żadnych wątpliwości, że poradzą sobie z jakże trudnym wezwaniem kiedy musieli opuścić swój dotychczasowy dorobek życia i przenieść się na nowe miejsce. Przed 20 laty odprawiałem już Msze św. w nowych Maniowach i mogłem podziwiać rozmach i piękno nowego kościoła, wzniesionego dzięki poświęceniu miejscowych ludzi oraz rodaków w USA, pod kierownictwem nieodżałowanej pamięci ks. Prałata Antoniego Siudy.

Nigdy bym nie pomyślał, że powrócę tam po latach i to jako rekolekcjonista. Pojechałem do Maniów w delikatnym momencie. Właśnie ze szpitala powrócił obecny ksiądz proboszcz, ks. Tadeusz Dybeł, doświadczony ciężką chorobą. Od samego początku mogłem naocznie się przekonać jak ludzie troszczą się o swojego duszpasterza i ile zanoszonych jest do nieba modlitw o jego uzdrowienie. Przyznam, że było to dla mnie niezwykle budujące.

Akurat rozpoczynał się Adwent i zaczęliśmy śpiewać: Marana tha, przyjdź Jezu Panie, Marana tha, usłysz wołanie!

Usłysz o Panie nasze wołanie o powrót do pełni sił księdza proboszcza, o pokój i zgodę w naszych rodzinach i w naszym podzielonym społeczeństwie. Przez wszystkie dni rekolekcji wzbijała się do nieba gorąca modlitwa w tych i innych intencjach. A dla mnie było to nowe, jakże piękne doświadczenie. Spotkałem się z niezwykle miłym przyjęciem i uwagą. Z każdym dniem przybywało słuchaczy na moich naukach. Razem z nimi modliłem się i zachęcałem ich do czynienia dobra, ufając miłosierdziu Bożemu. Na zakończenie wraz z całą parafią maniowską, z księżmi rodakami oraz z księżmi z dekanatu spiskiego, uczestniczyłem w pięknej uroczystości 25-lecia kapłaństwa ks. Krzysztofa Piechowicza, tamtejszego wikarego, który od wielu już lat dwoi i się i troi, przykładnie służąc ludowi Bożemu w Maniowach, dzielnie wspomagając ks. Proboszcza.

Marana tha, przyjdź Jezu Panie, Marana tha, usłysz wołanie!

W naturze człowieka jakby wpisane jest narzekanie, niezadowolenie z tego kim się jest i z tego co się posiada. Ciagle nam mało! A Święta Bożego Narodzenia przypominają nam, że tylko On, Jezus Chrystus, jest odpowiedzią na nasze oczekiwania. Tylko On jest Drogą, Prawdą i Życiem. Dlatego wołamy do niego: Marana tha, przyjdź Jezu Panie, Marana tha, usłysz nasze wołanie! Dopomóż nam w naszych potrzebach, bądź z nami w każdy czas, wspieraj i ratuj nas, nasz Boski Zbawicielu!

Krótki czas spędzony wśród wiernych z Maniow uświadomił mi jeszcze więcej; zdałem sobie sprawę ile jeszcze dobra jest w człowieku i ilu ludzi jeszcze się modli w naszej Ojczyźnie. To prawda, zło jest hałaśliwe i szybko rzuca się w oczy, ale w tym samym czasie dzieje się tyle dobra o którym nie informują środki przekazu. Po prostu, lepiej się sprzedają wiadomości o wojnach, gwałtach, niewierności czy zdradzie. Tymczasem wśród nas nadal żyją ludzie wielcy i święci i to oni przemieniają oblicze ziemi na lepsze.

Tam gdzie przyszło nam żyć i pracować, mamy świadczyć o Chrystusie, biorąc na siebie krzyż codziennych obowiązków. Brać codziennie krzyż na siebie nie oznacza czegoś, co czyniłoby życie jeszcze bardziej skomplikowanym, bardziej ciężkim. Oznacza przyjmować życie takim, jakim ono jest. Oznacza, że mimo kłopotów, trosk i cierpień, mamy być ciągle otwartymi i mamy sobie stawiać pytanie: Co dobrego mogę jeszcze uczynić? Jakie kroki podjąć, żeby zachować pogodę ducha, żeby wywołać uśmiech na twarzy drugiego człowieka, żeby być dobrym dla innych? Wielki święty z pierwszych wieków, Jan Chryzostom tak mówił swoim uczniom: Kiedy widzisz drugiego człowieka, który cierpi, nie mów: to zły człowiek. Czy to poganin czy Żyd, jeśli potrzebuje twojego miłosierdzia, to nie zwlekaj!

Marana tha, przyjdź Jezu Panie, Marana tha, usłysz wołanie!

Boże Narodzenie to dobry czas, aby przypomnieć sobie, że naśladujemy Chrystusa, kiedy mimo przygnębienia i smutku mamy dla naszych bliźnich dobre słowo, zachęcający uśmiech i pomocną dłoń. Kiedy promieniujemy dobrocią i zaufaniem, choć nie zawsze spotykamy się z przyjazną reakcją otoczenia; kiedy staramy się darzyć innych miłością i ciepłem, choć nasza własna droga przez życie nie jest usłana różami; kiedy zdobywamy się na ofiarę z własnego czasu, sił, pieniędzy, zdrowia, nerwów, a nawet życia, bo spojrzenie na krzyż Jezusa daje nam moc do niesienia własnego krzyża.

Takie postawy wymagają niewątpliwie wielkoduszości i odwagi. Nigdy jednak nie brakowalo ludzi, którzy na te wielkoduszność i odwagę potrafil się zdobywać. Nie brakowało ich i nadal nie brakuje w naszej Ojczyźnie, w parafii w której głosiłem rekolekcje adwentowe, a także tam, gdzie postawiła nas Opatrzność Boża

Święci są wśród nas, może nawet stykamy się z nimi na codzień. Popatrzmy na tych, którzy codziennie wykonują dla nas tą samą mozolną pracę i nie narzekają. Popatrzmy na małżonków, którzy cierpliwie znoszą swoje słabości i wady i nie rozchodzą się. Popatrzmy na chorych, którzy stale są doświadczani cierpieniem, nie mają pretensji do innych i całego świata, lecz razem z Chrystusem dźwigają krzyż swojego bólu. Popatrzmy na tych, którzy nie ustają w pracy nad uwolnieniem swego serca od wciskającej się do niego zawiści, nieżyczliwości, podejrzliwości oraz wielu innych negatywnych cech, będących utrapieniem życia.

W tym przemijającym świecie cokolwiek chciałoby się zrobić dobrego: przebaczyć, usłużyć, dać, podarować, ma często posmak porażki, straty i przegranej. Ale właśnie w tych momentach winniśmy sobie jasno uświadamiać, że tracąc wszystko, oddając wszystko, ratujemy siebie i pozyskujemy wieczność.

Marana tha, przyjdź Jezu Panie, Marana tha, usłysz wołanie!

Przyjdź Jezu Panie i spraw, by zawsze towarzyszyła nam Twoja łaska: abyśmy jak Ty, nigdy nie przechodzili obojętnie wobec naszych bliźnich, lecz byśmy byli dla nich dobrzy jak chleb. Abyśmy umieli miłowac i czynić miłosierdzie w rodzinie, w pracy, w szkole, w Kościele i we własnym środowisku. Do tego nie potrzeba być nie wiadomo kim. Wystarczy być prawdziwym człowiekiem. Warto od czasu do czasu przypominać sobie mądre słowa amerykańskiego psychologa, Johna Watsona ”Bądź dobry – każdy, kogo spotykasz, prowadzi ciężki bój”. Niech Boża radość, Boża miłość i Boży pokój zagości w sercu każdego z was! Niech Nowonarodzony Pan błogosławi was samych i wasze rodziny. Niech Boże Dziecię błogosławi Ojczyznę miłą oraz wspólnotę wierzących w Maniowach, której wiarę i oddanie Panu Bogu miałem szansę doświadczyć

ks. Władysław Marian Zarębczan